„Walentynki.”
„14.02.2016 r. Walentynki.”
„Walentynki!!!”
„Daj swojemu ukochanemu/swojej ukochanej
wymarzony prezent na Walentynki!”
Profesor Luisa Rodriguez szła korytarzem szkoły
i mijała po drodze mnóstwo różowych plakatów z ogromnymi napisami,
obwieszczającymi o nie ubłagalnie zbliżającym się świecie zakochanych.
- Jak ja nie cierpię walentynek – powtarzała
ciągle pod nosem, oburzona. Nastrój w szkole zrobił się za słodki nawet jak dla
niej.
Walentynki były w niedzielę. Dyrekcja raczej nic
nie przygotowywała z tej okazji, ale uczniowie byli bardzo poruszeni. Obie
prefekt naczelne świergotały wesoło na korytarzu o pomysłach, by uczcić ten
dzień.
- Może zrobimy jakieś zabawy? – zapytała
Kornelia Kuk, siedząc naprzeciw Anastazji Rose z pergaminem i piórem w ręku.
- Nie zdaje ci się to zbyt oklepane? Mamy zabawy
na każde święto. Tym razem powinno być coś, co skłoni wszystkich do uzewnętrznienia
swoich uczuć. Nie musi to być od razu miłość.
- No to jaki masz pomysł?
- Może poczta walentynkowa? Zawsze działa.
- W sumie dobry pomysł – skomentowała to
Kornelia, a profesor Luisa minęła ich z wykrzywionymi ustami.
„Pouczyłyby się, a nie serduszka im w głowach”,
pomyślała. Dzień nie minął końca, a plakatów było coraz więcej. Dziewczęta
wzięły się za ogłaszanie Magicznej Poczty Walentynkowej.
Gdy profesor Rodriguez przyszła na kolacje do
Wielkiej Sali, jej wzrok przyciągnęła ogromna urna, przyozdobiona kwiatami,
latającymi serduszkami, a do jej nosa dotarł słodki zapach róży oraz świeżo
wydrukowanej, nowej książki.
- Amortencja? – zapytała zdziwiona i podeszła do
stołu nauczycielskiego.
- Przepiękny zapach, prawda? – zapytała Jo.
- Jaki? – dopytała Luisa siadając przy swoim
miejscu.
- No zapach tych świeżych truskawek. Jadłabym. I
te fiołki!
- Ja czuje …
- Madi, robiliście amortencję na zajęciach? –
zapytała Katie Smith z błogim uśmiechem.
- Jeszcze nie.
Nauczycielka run rozejrzała się po Sali. Wszyscy
byli uśmiechnięci od ucha do ucha. Po kolacji wstała i podeszła do stołu Lwów,
gdzie Anastazja rozmawiała z prefekt domu Lwa, Calleigh.
- Ta amortencja to był fantastyczny pomysł.
Zobacz jak wszyscy są szczęśliwi! – mówiła Call z rozmarzonym wzrokiem. –
Zapach fiołków i bzu zawsze wprawiają mnie w dobry nastrój. A ty co czujesz?
- Męskie perfumy i … -przerwała wąchając
powietrze. – Hm… Piwo? – odpowiedziała zdziwiona, po czym się zarumieniła.
- A, więc amortencja to był Twój pomysł? –
Profesor Rodriguez stanęła za uczennicami z rękami na biodrach.
Dziewczęta odwróciły się do nauczycielki.
- Tak. Wzięłam przepis z podręcznika od
eliksirów.
- I zrobiłaś go sama?
- Tak? – odpowiedziała zdziwionym tonem.
Luisa nie do końca wiedziała, o co może się przyczepić.
- Masz dryg do eliksirów – powiedziała tylko.
- Dziękuję.
Wieści o Magicznej Poczcie Walentynkowej
rozeszły się bardzo szybko. Następnego ranka w trakcie śniadania, do Wielkiej
Sali wleciało mnóstwo sów, wrzucając listy do ogromnej urny.
Do sobotniego wieczoru urna pękała w szwach.
Dziewczęta miały mnóstwo roboty by przenieść je do pokoju prefektów i jakoś
usprawnić pracę. W niedzielę dyrekcja zorganizowała dni otwarte szkoły, więc
uczniowie, nauczyciele i cała społeczność Świata Magii odwiedziła mury Argo
Magic School.
Przed śniadaniem Profesor Luisa odwiedziła
swojego smoka, Igneela. Podeszła do czerwonego żmijozęba peruwiańskiego i
pogłaskała go po łbie.
- Nienawidzę walentynek. Mógłbyś spalić te
wszystkie plakaty, kartki i inne badziewia.
Gdy tak okazywała uczucia swojemu najdroższemu
skarbowi, na tej samej polanie na której stała, wylądował Walijski Pospolity
smok. Z jego grzbietu zeskoczył wysoki mężczyzna. Odpiął ogromne siodło, które
zawiesił na drzewie. Wtedy Igneel zaryczał i mężczyzna odwrócił się w stronę
kobiety i smoka. Luisa przyjrzała się nowo przybyłemu. Po opaleniźnie i rysach
twarzy zgadła, że tak jak ona, pochodzi z Hiszpanii. Brunet podszedł do kobiety
i wyciągnął rękę.
- Raphael Martinez, miło poznać. Przybyłem na
dni otwarte.
Gdy Luisa podała mu rękę, ten ucałował wierzch
jej dłoni, na co ta się zarumieniła.
- Luisa Rodriguez, uczę Starożytnych Run.
Gdy tylko się podniósł i puścił jej dłoń,
zauważyła jak jego czekoladowe oczy wpatrują się w nią, świdrując jej duszę.
Ubrany był w ciemnoniebieską koszulkę, czarną skórę oraz ciemne jeansy. Włosy
sięgały mu do ucha, zawadiacko rozrzucone na prawo.
- Świetnie! Może mnie więc Pani oprowadzić? –
zapytał, uśmiechając się promiennie. Rudowłosa odpowiedziała mu uśmiechem,
odkrywając delikatnie swoje wilcze kły.
Zostawili za sobą dwa smoki, zaprzyjaźniające
się ze sobą. Nauczycielka run zaprowadziła gościa do głównego wejścia.
Zorganizowała krótkie zwiedzanie po szkole, a następnie zaprowadziła Rafaela do
Wielkiej Sali, gdzie odbywało się właśnie śniadanie.
- Może pan usiąść przy jednym ze stołów domu.
Mężczyzna usiadł przy stole Orłów i odprowadził
nauczycielkę wzrokiem.
- Uuu a ten to kto? – Lilith rzuciła okiem na
przystojnego mężczyznę, a następnie z głodem wiedzy w oczach spojrzała na swoją
przyjaciółkę.
Zapytana, opowiedziała jej o spotkaniu i
popatrzyła na mężczyznę z nieukrywanym zainteresowaniem. Zagadywał właśnie
Kornelię, Sol i Annie.
- Przystojny jest, co? - Zagadnęła Aless, która
nie stąd, ni zowąd, pojawiła się tuż obok rozmawiających nauczycielek i właśnie
przyglądała się Luisie, na próżno próbując ukryć rozbawienie.
- I do tego bardzo do ciebie podobny… -
Podchwycił Camil, zerkając na prof. Rodriguez, która właśnie okryła się
rumieńcem.
- Pasujecie do siebie! - Dodała Lilith, z trudem
hamując uśmiech na twarzy, podczas gdy Lusia z trudem próbowała zachować
kamienną twarz. Chciała się jakoś obronić, odpowiedzieć porządną ripostą, ale
nic nie przychodziło jej do głowy. Postanowiła więc uratować resztki godności
zmieniając temat.
- Vi, wspominałaś na radzie, że w dni otwarte do
szkoły przyjadą twoi bracia?
Nauczycielka Quidditcha uśmiechnęła się
szczerze.
- Przyjadą dzisiaj po południu. Ale nie podrywaj
ich, Twój ideał stoi tam! - Powiedziała, wskazując na Martineza. Lilith, nie mogąc
się powstrzymać, wybuchła śmiechem, tak głośnym, że sam Raphael spojrzał w ich
stronę. Camil, Aless, Vi i Lilith spojrzeli na siebie porozumiewawczo i zaczęli
do niego machać, gestem zapraszając, aby dołączył do ich wesołego kąta przy
stole nauczycielskim.
Luisa spojrzała załamana w talerz, mrucząc coś o
nienawiści i walentynkach, ale czwórka wspaniałych swatów już nie słuchała, bo
mężczyzna, patrząc na nich z pytaniem w oczach, szedł właśnie w ich stronę!
- Witamy w Argo Magic School! - powiedział z bananem
na twarzy Camil, co nieco zepsuło oficjalne powitanie. Raphael skinął głową na
powitanie, zerkając na Luisę lekko zdziwiony.
Do dzisiaj nie wiem, dlaczego tak na nią
patrzył. A, no tak. Przecież jako jedyna z całego tego towarzystwa nie miała
tych figlujących błysków w oczach. I bananów na twarzy. Mniejsza, wróćmy do
opowieści!
- Jestem Alessandra Duss, mów mi Aless. To Camil
Rain, Lilith Grey, a to Vicessy Piccifues.
- Mów mi Vi. - Wtrąciła Vicessy. - I moje
nazwisko czyta się Pisjifałs.
- Lusie już znasz, nie? - Spytała Aless, zapewne
po to, żeby rozwinąć rozmowę. Zerknęła na Luisę, która właśnie siekała kanapkę
na mniejsze kawałki (zapewne po to, żeby się uspokoić, ale kto to wie…).
Lilith spojrzała na Aless z błyskiem w oczach.
Prof. Rodriguez zaczęła się zastanawiać, czy nie ma ona przypadkowa zdolności
telepatycznych, bo po chwili wszyscy uśmiechali się jeszcze szerzej. No, może
oprócz jej. I Raphaela, który za bardzo nie wiedział, co tu się odwala.
Ale nie przejmujmy się szczegółami…
- Kurcze! - Vic złapała się za głowę, patrząc z
przerażeniem na ich twarze. - Zostawiłam miotły na boisku! Dzieciaki się tam
pozabijają!
- Co zrobiłaś? - Syknęła Aless, spoglądając
załamana na prof. Piccifues. Luisa zapewne by się na to nabrała, gdyby nie to,
że zdradzały ją te błyski w oczach, które stawały się coraz bardziej
denerwujące.
- Vi… ty zdajesz sobie sprawę z tego, że na
boisku mógł wylądować transport wszystkich, którzy przyjechali dzisiaj na dni
otwarte?
Oczy nauczycielki rozszerzyły się, a Lilith
pokręciła głową.
- Chodźcie, zobaczymy, co tam wyprawiają. -
Westchnął Camil, kręcąc głową.
Aless, Vi i Lilith pokiwały głowami, wstały od
stołu, a Luisa wraz z nimi. Wiedziała, co kombinują. I wcale jej się to nie
podobało.
- Lusienka, śniadania jeszcze nie skończyłaś. -
Stwierdziła Lilith, zerkając na jej talerz, pełen podziubanych części kanapki.
- … - Te o to kropki nienawiści mają
symbolizować spojrzenie Luisy, ponieważ - wierzcie lub nie - nie da się
go opisać żadnymi słowami.
Czwórka wspaniałych swatów popędziła przez
Wielką Salę, próbując zachować powagę i przerażone spojrzenia. Jednak nie udało
się. Kiedy byli w połowie sali, wszyscy - jak na komendę - wybuchli śmiechem.
Raphael i Luisa spojrzeli w ich stronę, z resztą tak samo jak wszyscy. Luisa
przymknęła lekko oczy, próbując się uspokoić. Nim Martinez zdążył cokolwiek
powiedzieć, westchnęła:
- Nie pytaj, co brali. Sama tego nie wiem.
Mężczyzna kiwnął głową, parskając cichym
śmiechem.
- Najadłam się - skwitowała kobieta, odsuwając
krzesło i wstając od stołu. - Idę poczytać.
- Dobrze. W takim razie ja pójdę i … - przerwał,
zastanawiając się, co może robić, do czasu nim Drzwi Otwarte oficjalnie się
rozpoczną.
- Idę witać gości - przerwała ich rozmowę
dyrektor Grey, wstając od stołu. - Anastazja! Kornelia! Chodźcie ze mną -
Machnęła na nie ręką, idąc w stronę drzwi.
Luisa wstała, a z jej szaty wypadł woreczek,
który zawsze ze sobą nosi. Z jego środka wypadło parę kamyczków z wyżłobionymi
runami. Szybko zagarnęła je z powrotem do woreczka, nie przyglądając się im.
Nie wiedziała, że to nie był przypadek. Raphaelowi mignął przed oczami znaczek
“X”, “P”,“B” oraz dziwne “M”.
- To co będziesz robił? - kontynuowała poprzedni
temat.
- Nie wiem. A może... ? Da się Pani zaprosić na
spacer?
- Możliwe - odpowiedziała zmieszana.
- Panie przodem - powiedział i przepuścił
profesor Rodriguez.
Poszli na Błonia, gdzie dyrektor Grey, wraz z
prefektami naczelnymi witała nowo przybyłych. Z Akademii Magii Rubeusa Hagrida
przyleciała na miotłach chmara uczniów, wraz z Mariną Moranis na czele. Minęli
zgromadzenie i skierowali się w stronę jeziora.
Dzień mijał, a po obiedzie towarzysz Luisy
zniknął, więc mogła spokojnie zając się tym, co lubi najbardziej. Zaszyła się w
swoim pokoju i skupiła na lekturze. Czasem, gdy spoglądała za okno, obserwowała
sówki latające z różanymi kartkami.
W tym samym czasie czwórka swatów porwała
przystojnego mężczyznę i przeprowadziło z nim poważną rozmowę.
Tuż przed kolacją jedna z doręczycielek zapukała
dziobem w okno nauczycielki run. Otworzyła je i zdziwiona spojrzała na
zawinięty pergamin. Odczepiła od ptaka wiadomość i rozwinęła ją.
“Szanowna Pani,
Ze szczerego serca pragnę zaprosić Panią na piknik na świeżym
powietrzu. Spotkajmy się o 16.30 na wzgórzu niedaleko lasu.
Niecierpliwie oczekujący spotkania
R.M.”
Luisa nie była pewna czy iść. Na chwilę przed
umówionym spotkaniem wyszła się przejść po murach szkoły. Zauważyła ją Lilith,
idąca na spotkanie pożegnalne gości.
- A co ty tu jeszcze robisz?!
- Spaceruję, nie widać?
- Bosh… - wzięła ją pod rękę i pędem
zaprowadziła na błonia, do podnóża pagórka, na którym siedział tyłem Raphael. -
Idź! - Po czym popchnęła ją i szybko wróciła do szkoły. Na dźwięk głosu Lil,
Martinez odwrócił się i spojrzał na Luisę. Wstał, otrzepując się i podszedł do
kobiety, podając jej rękę. Na wzgórzu rozłożony był granatowo-błękitny koc,
koszyk oraz mały bukiecik róż. Usiedli razem a Raphael wyciągnął z koszyka
papierowe torebeczki z dyniowymi pasztecikami, czekoladowymi kociołkami i
kociołkowymi pieguskami. Potem wyciągnął parę owoców oraz butelkę wody z
cytryną.
Siedzieli razem rozmawiając o swoich
zainteresowaniach. Luisa odkryła, że mają wiele podobnych hobby, ale miał także
parę swoich, o których opowiadał Lusi. Oglądali razem zachód słońca, a gdy
nadszedł czas na pożegnanie, pod wielkimi wrotami do szkoły, opalony mężczyzna
odważył się złożyć delikatny pocałunek na ustach rudowłosej kobiety.
Dwa piętra wyżej trzy kobiety były przyssane do
okna by zobaczyć jak najwięcej. Gdy poszło po ich myśli, zapiszczały jak małe
dziewczynki i zaczęły sobie gratulować pomysłu. Camil za to - który z mniejszym
zainteresowaniem przyglądał się zdarzeniu - zaczął insynuować odruchy wymiotne.
Nauczycielki spojrzały na niego, a potem na siebie i znowu mogło się wydawać,
że mają jakieś umiejętności telepatyczne.
Camil spojrzał na nie znad zmarszczonych brwi, a
wtedy Lilith i Aless dały mu buziaki w oba policzki. W tej samej chwili Vicessy
zrobiła zdjęcie, aby uwiecznić tą chwilę. Od teraz w gablotce szkolnej ciągle
wisi ruchome zdjęcie zarumienionego prof. Raina, całowanego przez dwie
nauczycielki, z dopiskiem ,,Walentynki 2016’’.
The End!

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz